#ŻycieWCzasieWojny - Święta Bożego Narodzenia podczas niemieckiej okupacji
Boże Narodzenie to jedno z najważniejszych chrześcijańskich świąt. Nie inaczej było na okupowanych przez Niemców ziemiach polskich w czasie II wojny światowej. Dzień narodzin Zbawiciela jednak nabierał także innego znaczenia – poza tym religijnym. W serca uciemiężonych przez okupanta wstępowała wówczas nadzieja, a z nią i radość.
Jednak radości panującej w tym czasie towarzyszyła też troska o godne przygotowanie Wigilii i świąt. Problemem, z którym się mierzono, był przede wszystkim panujący niedostatek, o czym mogą świadczyć chociażby tytuły popularnych wówczas poradników kulinarnych, np. Sto potraw z ziemniaków B. Staweckiej-Stermachowej, 109 potraw oszczędnościowych E. Kiewnarskiej czy Ziemniaki na pierwsze…, drugie…, na trzecie Z. Serotwińskiej. Już od listopada 1939 r. w Generalnym Gubernatorstwie wprowadzono kartki na cukier, następnie na chleb, mięso oraz środki czystości. Zorganizowanie kolacji wigilijnej składającej się z 12 potraw było więc bardzo trudne do zrealizowania. Często składniki dań zastępowano tańszymi zamiennikami, a panie domu wykazywały się w tej kwestii kreatywnością. Ceny karpia, sandacza czy szczupaka były bardzo wysokie, a śledzie były praktycznie niedostępne. Zamiast ryby faszerowanej podawano jej namiastkę na bazie gotowanej soi lub jajek. Wykorzystywano również małe rybki, jak np. stynki. Z zup popularnością cieszył się barszcz oraz grzybowa, do której wykorzystywano zaledwie kilka suszonych grzybów. Jedną z potraw wigilijnych była suszenina. Przepis na 6–8 osób wyglądał następująco:
25 dag suszonych owoców: jabłek, gruszek, jeśli można i śliwek, umyć starannie i namoczyć na noc w zimnej wodzie z paroma łyżkami cukru. Nazajutrz owoce pokrajać i gotować w tejże wodzie, aż zupełnie zmiękną, dodać parę goździków i kawałek cynamonu. Kopiastą łyżkę mąki kartoflanej nalać w zimnej wodzie, wlać do gotujących się owoców, zagotować. Odstawić, aby ostygło. Dosłodzić do smaku zacharyną.
Na świątecznym stole można było odnaleźć również ziemniaki i smażone placki, o czym wspominał m.in. Władysław Bartoszewski: „Apetyt zaspokajano plackami kartoflanymi na oleju lub po prostu kartoflami z surową cebulą (witaminy!). Chude ciasto z kartkową margaryną, w którym jaja zastępowano niekiedy dynią albo proszkiem jajecznym, pełniło obowiązki świątecznego deseru”. Wypiekano również pierniki z marchwią zamiast miodu, a zamiast maku do strucli wykorzystywano to samo warzywo lub soję nasyconą wonnym olejkiem. Bakalie i owoce południowe były natomiast praktycznie niedostępne.
Święta Bożego Narodzenia były również czasem, kiedy na polskich stołach mogła pojawić się prawdziwa herbata z cukrem. Zaopatrzenie rynku w podstawowe artykuły spożywcze duże miasta okupowanej Polski zawdzięczały przede wszystkim szmuglerom. Na czarnym rynku można było dostać mięso czy rybę. Po ulicach krążył nawet dowcip na temat przemytników: „Szmuglerzy to siła nie mniejsza od niemieckiego gestapo, brytyjskiej marynarki, rosyjskiej piechoty i amerykańskiego dolara!”
Pasterka odbywała się o nietypowej porze. Z powodu godziny policyjnej wprowadzonej na ziemiach okupowanych przez Niemców wierni spotykali się w kościele dopiero 25 grudnia o 6 rano. Wiele rodzin celebrowało więc wigilijną wieczerzę aż do świtu, życząc sobie „spokojnych”, a nie „wesołych” świąt.
Elementem kojarzącym się ze świętami jest m.in. drzewko bożonarodzeniowe, którego zdobycie i przystrojenie podczas okupacji było nie lada wyzwaniem. Dawne ozdoby choinkowe często doznawały szwanku na skutek bombardowań, dlatego rodziny korzystały z ich pozostałości lub tworzyły ich prowizoryczne zastępniki. Również drzewka choinkowe były bardzo drogie: „Drzewko świąteczne było tego roku [1939] o połowę mniejsze niż zazwyczaj. Kosztowało kilkanaście złotych, co stanowiło wielokrotność ceny przedwojennej. Na choince zabrakło cukierków w barwnym celofanie i orzechów włoskich zawijanych w sreberko po czekoladzie” – wspomina Wiesław Stradomski.
Prezenty pod choinką były czymś wyjątkowym. Jeśli już jakiejś rodzinie udało się je zorganizować, były to przedmioty bardzo prozaiczne, przydatne w życiu codziennym, czy słodycze, które były towarem luksusowym.
Wiele rodzin spędzało Boże Narodzenie w atmosferze smutku po stracie kogoś z najbliższych, kto zginął w czasie działań wojennych, przebywał w obozie czy na emigracji. Przy wigilijnych stołach pozostawiano wolne, symboliczne miejsca dla nieobecnych. Łamiąc się opłatkiem życzono sobie, aby następne święta spędzić ze wszystkimi bliskimi i w wolnej Polsce. Ponadto w większości domów, o czym wspomina Władysław Bartoszewski, oprócz członków rodziny zasiadali zaproszeni goście: „Stary zwyczaj zapraszania osób samotnych na wieczór wigilijny nabierał wówczas specjalnego znaczenia: akcentu solidarności patriotycznej wobec osieroconych czy też oddalonych od swoich”. Przy stole rozmawiano o doniesieniach i plotkach wojennych oraz opowiadano dowcipy polityczne.