Satyra walcząca | #M2WSwirtualnie
Jakie działania podejmowano w ramach "małego sabotażu"? Jaka była ich rola? Dziś w ramach naszego cyklu #WirtualnePorankizHistorią opowiemy Wam o satyrze. Poniżej znajdziecie tekst dotyczący dzisiejszego tematu oraz kartę z zadaniami. Zachęcamy do zapoznania się z materiałem oraz spędzania czasu z #M2WSwirtualnie!
Już od czasów antyku wiadomo, że satyra może być groźną bronią słabszych, uciemiężonych wobec silniejszego przeciwnika. Przez wieki celne żarty wykpiwały przywary nieprzyjaznych zwycięzców i łagodziły lęk pokonanych. Wagę parodii czy pastiszu, pomimo ich gatunkowej „krotochwilności” doceniali wielcy twórcy. Juliusz Słowacki w dramacie „Lilla Weneda” pisał:
…śmiech ludzki jest zabójczą bronią,
Więcej on strącił koron z głów posępnych,
Niż ci się zdaje: o! śmiech to gadzina,
Która się w sercu wyśmianego kryje
I tam go kąsa, kąsa, do krwi kąsa,
Aż wreszcie siły w człowieku omdleją
I powie sobie: Jestem zwyciężony.
Nic więc dziwnego, że w czasie II wojny światowej nasi rodacy znów sięgnęli po ten groźny oręż. Był on ważnym uzupełnieniem akcji partyzanckich, dywersyjnych czy wywiadowczych. Satyra, humor, dowcipy miały niesamowity zasięg oddziaływania, w krótkim czasie docierały do szerokich rzesz polskiego społeczeństwa. Więcej, stały się istotnym elementem „małego sabotażu” stosowanego przez m.in. Organizację Małego Sabotażu „Wawer”. Była to młodzieżowa struktura składająca się głównie z członków „Szarych Szeregów” (konspiracyjnego harcerstwa), podporządkowana Związkowi Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej. Jej nazwa odnosiła się do miejsca dokonanej przez Niemców 27 grudnia 1939 r. masowej egzekucji na ludności polskiej. Aleksander Kamiński, inspirator powstania Organizacji, a także twórca pojęcia „małego sabotażu” tak opisywał charakter jego działań:
Nie zabija on, to prawda, ale za to kłuje, i to kłuje dokuczliwie. Działa jak piasek sypnięty w oczy, jak ukłucie komarów lub os, jak drzazga wbita pod paznokieć.
Znów, jak wielokrotnie w dziejach satyra spełniała w czasie okupacji swą podstawową rolę: przynosiła pocieszenie i dawała nadzieję. Humor i dowcip był przeciwwagą dla dramatycznej okupacyjnej codzienności. Akcje „małego sabotażu” miały na celu podtrzymanie morale Polaków, wzmocnienie wiary w ostateczne zwycięstwo. Były tym samym pozytywną propagandą, zapowiadającą ostateczny upadek Niemiec, mimo ich tymczasowych sukcesów. Z kolei wykpiony okupant miał poczuć, że nie przejął jeszcze do końca władzy i z całą pewnością nie zgasił ducha oporu w polskim narodzie. Tym samym wiara III Rzeszy w pełen triumf miała ulęgać osłabieniu. Przede wszystkim „mały sabotaż” miał na celu dezorganizację niemieckich działań propagandowych, tak aby znacząco osłabić ich wpływ na polskie społeczeństwo.
Stąd różnorodne działania mające na celu m.in. wykpiwanie polityki okupanta. W plakatach niemieckich zmieniano dosłownie jedną literę, a całe hasło nabierało innego sensu: Deutschland siegt an allen Fronten (Niemcy zwyciężają na wszystkich frontach) przerabiano na Deutschland liegt an allen Fronten (Niemcy leżą na wszystkich frontach). Do chętnie używanej propagandowo także przez Niemców litery V (aliancki symbol zwycięstwa) dopisywano kilka dodatkowych liter, np. Verloren (w jęz. niemieckim: przegrany) lub GrunVald…
W ramach „małego sabotażu” na murach i ścianach budynków najczęściej malowano znak „Kotwicy” – symbol polskiego oporu, uświadamiający rodakom istnienie i działanie Polskiego Państwa Podziemnego. W nieco lżejszej formie, za pomocą rysunku żółwia z dopiskiem pracuj Polaku powoli nakłaniano do spowolnienia przymusowej pracy na rzecz III Rzeszy. Afisze wzywające do dobrowolnego wyjazdu Jedź z nami do Niemiec uzupełniono o Sami jedźcie do Niemiec lub Chcesz umierać na suchoty, jedź do Niemiec na roboty. Z kolei na latarniach i bramach cmentarzy pisano nur für Deutsche (tylko dla Niemców), co nawiązywało do niemieckich tablic na m.in. sklepach, kinach czy w parkach, do których Polakom zakazano wstępu.
W dniu 12 sierpnia 1943 r. oddział Kedywu (Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej) w celu zdobycia środków na prowadzenie działań konspiracyjnych dokonał w Warszawie napadu na niemiecki konwój przewożący ok. 105 mln okupacyjnej waluty. Na obwieszczeniach o nagrodzie w wysokości 5 mln zł dla osoby, która poinformuje o jego sprawcach doklejano pasek papieru z nadrukiem: 10 milionów dla tego, kto wskaże kolejny transport. Co więcej, w tym przypadku do siedziby Gestapo wpłynął donos, którego autor twierdził, że przez cały czas z dużej wysokości przypatrywał się akcji i widział ją jak na dłoni, wobec czego może zidentyfikować „bandytów”. Po udaniu się pod wskazany adres Niemcy zorientowali się, że Polacy nie dość, że ich obrabowali, to jeszcze zrobili z nich durniów – autorem listu był bowiem niejaki Zygmunt Waza, zamieszkały na Placu Zamkowym 1…
Po udanym zamachu oddziału Kedywu w dniu 1 lutego 1944 r. na „kata Warszawy” Franza Kutscherę (dowódcę SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa) na Polaków została nałożona kontrybucja w wysokości 100 mln zł. I w tym przypadku wykpiono niemieckie obwieszczenie. Na ulicach miasta zaczęto powtarzać sobie wierszyk:
Daliśmy 100 za Kutschera.
Damy 200 za Himmlera.
Ile chcecie za Hitlera?
Niezwykle popularne były uliczne piosenki, z których część została wiernie przedstawiona w pierwszym powojennym filmie pełnometrażowym „Zakazane piosenki” (1946 r.). Szczególną atencją warszawskiej ulicy cieszył się utwór działającej w Biurze Informacji i Propagandy AK Anny Jachniny „Siekiera, motyka”, trafnie opisujący okupacyjne realia:
Siekiera, motyka, bimber, szklanka,
w nocy nalot, w dzień łapanka,
siekiera, motyka, światło, prąd,
kiedyż oni pójdą stąd.Już nie mamy gdzie się skryć,
hycle* nam nie dają żyć.
Po ulicach gonią wciąż,
patrzą, kogo jeszcze wziąć.
*Potoczne określenie osoby trudniącej się wyłapywaniem bezdomnych zwierząt, działającej na zlecenie instytucji miejskich. Natomiast w czasie wojny nazywano tak Niemców dokonujących masowych łapanek wśród polskiej ludności na ulicach miast w celu wywozu na roboty przymusowe lub rozstrzelania w masowych egzekucjach
w odwecie za akcje zbrojne polskiego podziemia.
Ponownie, jak w wiekach minionych wielką wagę humoru, satyry - ku pokrzepieniu serc - dostrzegli twórcy. Poeta Wacław Bojarski był pewien, że śmiech – zdrowa, wesoła pogarda dla ciemiężyciela – to pierwsza oznaka siły ciemiężonego. Nie dziwi więc duża popularność „małego sabotażu” także w jego lżejszej, satyrycznej formie, zarówno wśród uczestników konspiracyjnych organizacji, jak i też naśladujących ich „amatorów” działających na własną rękę.
Wszyscy oni wiele ryzykowali. Niemcy z całą bezwzględnością karali złapanych uczestników związanych z „małym sabotażem” akcji. Ci, którzy wybrali satyrę za swój oręż ryzykowali uwięzieniem, skierowaniem do obozu koncentracyjnego, czy też karą śmierci. Bolesną cenę działań konspiracyjnych prowadzonych w tej formie dostrzegał w swoim wierszu „Uśmiech Warszawy” poeta i tłumacz Tadeusz Hollender:
Codziennie krwawo te żarty płaci,
a jednak nie ma nocy, ni dnia,
by żart na szwabskim nie błysł plakacie
na znak, że żyje, walczy i trwa,
tak usprawiedliwiając poniesione ofiary:
Bo ten zwycięży, który się śmieje,
rozpacz to dzisiaj okropny grzech,
dla tych, co zawsze mieli nadzieję,
brzmi twój przekorny, zwycięski śmiech.
Zapoznaj się z zadaniem związanym z dzisiejszym tematem. Plik dostępny > > > TUTAJ
Pobierz załącznik do zadania > > > TUTAJ