Janina Wasiłojć-Smoleńska

DATA I MIEJSCE URODZENIA: 07.02.1926, Tarkowszczyzna

DATA I MIEJSCE ŚMIERCI: 05.08.2010, Szczecin

CECHY SZCZEGÓLNE: niepodległa, nieugięta

JANINA WASIŁOJĆ-SMOLEŃSKA (1927–2010) 
– PORTRET WŁASNY

Mała ojczyzna Janki to Wileńszczyzna. Jej ojciec był nauczycielem. Do szkoły poszła już jako pięciolatka. W gimnazjum wybrała klasę z językiem niemieckim. Uwielbiała łyżwy, narty i pływanie. „[…] Tato, kiedy zbliżała się burza – zapewne pragnąc mnie na to uodpornić – brał mnie na ręce, podchodził do okna i pokazywał błyskawice”. Przydało się spartańskie wychowanie jedynaczki. Po wojnie, po siedmiu latach komunistycznego więzienia, usłyszała: „[…] wyglądacie, że niejedna na wolności by wam pozazdrościła”. „Z tego by wynikało, że mogłabym reklamować więzienie!” – żartowała z tak charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru.

 

Jej przedwojenne wakacje to: Gdynia, Częstochowa, Katowice, Zakopane. W 1939 roku – nad jeziorem w Porzeczu i na kursie pływackim w Wilnie. Miała 13 lat. Niemcy do Wilna mieli nigdy nie dojść. Wejście Sowietów 17 września było szokiem. Zimową nocą 1940 roku Janka pomagała pakować szkolne zeszyty i książki koleżance deportowanej z rodziną do Kazachstanu. Czekała z rodzicami na swoją kolej.

 

Tymczasem wyrzucono ją ze szkoły za niesubordynację. Wkrótce w Święcinach, rządzonych przez Litwinów, utworzono polską szkołę średnią. Jej ojciec uczył tam matematyki, a matka – rosyjskiego. Na pochodzie pierwszomajowym Janka odmówiła nauczycielowi niesienia transparentu z uśmiechniętym Stalinem, który trzyma na rękach dziewczynkę. Ten „wstyd” wziął na siebie starszy kolega, chroniąc ją przed konsekwencjami.

 

Po sąsiedzku mieszkał enkawudzista. Nastraszyły z koleżanką jego córkę. Ta powiedziała o tym ojcu. Rodzice Janki woleli przeprowadzić się do rodzinnego Podbrodzia. Tam Pan Wasiłojć został dyrektorem polskiej szkoły. Gdy 22 czerwca 1941 roku Niemcy zaatakowały Związek Radziecki, Sybir przestał być groźny, w przeciwieństwie do litewskiej policji kolaborującej z Niemcami. Dyrektora aresztowano pod zarzutem „polonizowania terenu”. Z rąk Litwinów wybawił go niemiecki pułkownik, który znalazł kwaterę w ich domu i zobaczył, jak obie z matką rozpaczają. Wskutek litewskiego donosu ojciec Janki został aresztowany po raz drugi – tym razem przez Niemców. Zwolniono go z braku dowodów. Aby uniknąć kolejnych litewskich represji, uciekli na tereny administrowane przez Białorusinów, gdzie było względnie bezpiecznie. Osiedli w miasteczku Mazioł. Ojciec pracował w inspektoracie szkolnym, a Janka z matką uczyły. Zatrudnienie chroniło przed wywózką na roboty do Rzeszy. Janina uczyła śpiewu, niemieckiego i przyrody. Miała 16 lat.

 

Tutaj zaczęła się ich praca w konspiracji, do której włączali się niemal wszyscy im podobni polscy uciekinierzy. Zdobywano informacje, przechowywano zbiegów, wyrabiano dokumenty. W 1942 roku warunkiem dalszego zatrudnienia Janiny w szkole stało się posiadanie obywatelstwa białoruskiego. Odmówiła. Pozostała bez pracy, ale z fałszywym zaświadczeniem buchalterki w tartaku. Zatrudnienie znalazła w urzędzie miasta. Wyrabiała kenkarty, co umożliwiało jej załatwianie „lewych” blankietów. Pieczątki udawało jej się stawiać… udając, że poprawia pończochę. Blankiety służyły partyzantom od „Kmicica” (Antoniego Burzyńskiego), którego oddział powstał w 1943 roku, jako pierwszy na Wileńszczyźnie. Szykowano się, by do niego dołączyć. Młodzi mężczyźni, wcielani do białoruskiej policji, zdobywali broń. Janina chodziła na kurs sanitarny do miejscowego lekarza.

 

Zagrożona aresztowaniem rodzina, w nocy z 7 na 8 czerwca 1943 roku uciekła do lasu, z grupą około 30 osób. W bazie A na bagnach złożono przysięgę. Janina została „Jachną”. Najczęściej pełniła wartę, dyżury w kuchni, opatrywała rannych. Napływali ochotnicy, zebrało się 300 osób. Jej ojcu powierzono budowę zimowej bazy B. Sąsiadowali z oddziałem sowieckiej partyzantki. „Kmicic” – zaproszony do sowieckiego obozu pod pozorem omówienia wspólnej akcji zbrojnej – został aresztowany i zamordowany. Oddział rozbrojono. „Jachna” z rodzicami zbiegła podczas patrolu po żywność. Wpadli w ręce Niemców. Zostali wykupieni przez rodzinę. Tułali się po znajomych. Jesienią 1943 roku dowiedzieli się o oddziale „Łupaszki” (5. Brygada Wileńskiej AK dowodzona przez mjr. Zygmunta Szendzielarza). „Jachna” dołączyła jako sanitariuszka. Następnie trafiła do 4. Brygady „Zagończyka” (Feliksa Selmanowicza). Tam poznała „Zeusa” (Leona Smoleńskiego). „W tym czasie nie byliśmy ze sobą szczególnie blisko. Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, że to będzie mój przyszły mąż, nigdy bym nie uwierzyła” – wspomina. Zbliżyły ich dopiero późniejsze losy.

 

Obecność kobiet w partyzantce miała szczególny charakter: pokazywała, „[…] że skoro dziewczyna wytrzymuje, no to chłopakowi nie wypada narzekać. […] Forsowne marsze liczyły czasem sześćdziesiąt kilometrów. […] Widocznie nasza obecność działała tak psychologicznie, motywacyjnie i może trochę krzepiąco. Ubowcy też to chyba wiedzieli” – wspominała po latach. Jeden z nich miał ją nazwać „przywódcą duchowym”. U „Łupaszki” była m.in. z „Lalą” (Lidią Lwow). Każda miała do samoobrony pistolet „siódemkę”. Spotkały tam wielu rówieśników z gimnazjum w Święcianach. „Jachna” brała udział w kilku bitwach.

 

Zapytana o miłość czasu wojny, wspomniała o dwóch małżeństwach zawartych w lesie. „Sympatie wśród młodych owszem, były, ale trzeba było uważać, żeby się nie przekształciły w romanse. Partyzantka to nie dobre miejsce na miłość. Zresztą, co tu mówić: byłam strasznie naiwna. Pamiętam jak bardzo wstydziłam się iść do wychodka – krępowało mnie, że któryś z chłopaków to zobaczy [śmiech]. Dzisiaj mnie to bawi, ale wtedy do tych spraw podchodziło się inaczej”.

 

W lipcu 1944 roku Polacy i Sowieci wygrali bitwę o Wilno, a następnie polskie oddziały zostały rozbrojone przez oddziały sowieckie. Aresztowano „Wilka” (ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego). „Jachna” trafiła do aresztu w Wilnie. Odmówiła wstąpienia do armii Berlinga. „Udawałam takie głupie dziewczę, które chce już tylko wrócić do domu” – wspomina. Puszczono ją. Wróciła do Podbrodzia, gdzie rodzice uczyli w polskiej szkole. Rozpoczęła naukę w polskim gimnazjum żeńskim w Wilnie – jeden semestr. W 1945 roku pracowała w biurze repatriacyjnym w Podbrodziu. Pomagała załatwić kartę repatriacyjną kolegom z lasu, tropionym przez Sowietów. Aresztowano ją, podejrzewając o związki z partyzantką. Po jej uwolnieniu rodzina wraz z dziadkami zdecydowała się opuścić Wileńszczyznę i w sierpniu wyjechali do Sopotu. Ojciec znalazł mieszkanie i pracę w kuratorium. Janina eksternistycznie zdała maturę i rozpoczęła studia medyczne. Jednocześnie z grupą „Zagończyka” drukowała ulotki. Rodzicom bardzo zależało, żeby się uczyła. Miała nie iść do lasu, „Zagończyk” obiecał to jej matce. W maju 1946 roku na molo została zatrzymana przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa (UB). Z obawy przed aresztowaniem zdecydowała się na pójście do partyzantki. Rodzice bardzo to przeżyli. Wiedziała, że teraz to już „albo kulka, albo kratki”.

 

Wraz z „Zagończykiem” z Olsztyna dotarli pod Sztum na koncentrację wyznaczoną przez „Łupaszkę” (pytał ją, czy na pewno wie, na co się decyduje). Tam poznała „Inkę” (Danutę Siedzikównę). „Jachnę” przydzielono do oddziału „Zeusa”. Hasło referendalne „Trzy razy tak” zmieniali na „Trzy razy AK”, rozbijali punkty do głosowania, tłumaczyli ludziom cel swojej walki. Mieli być zaczynem przyszłej armii (nowy konflikt wydawał się nieunikniony). W terenie walczyli z UB i Sowietami. Członkom partii wymierzano kary cielesne, a za współpracę z UB karano śmiercią. „Jachna” nie uczestniczyła w egzekucjach. Była sanitariuszką, dbała o mundury żołnierzy, prowadziła kronikę. Na „leśnych” stale organizowano obławy. Ludność Borów Tucholskich reagowała na nich z rezerwą, na ogół jednak pozytywnie. Żołnierze spod Wilna dzielili się prawdą o Sowietach. Obecność partyzantów w terenie ograniczała bezkarność nowej władzy i donosicieli. Na co dzień zdyscyplinowani („igła nie mogła zginąć”), stopniowo wzbudzili zaufanie. Główne oparcie zyskiwali w leśniczówkach. O wykonaniu wyroku śmierci na „Ince” i „Zagończyku” dowiedzieli się z gazety. Zimę mieli przeczekać na melinach. „Jachna” pojechała do Inowrocławia, do koleżanki, potem do Gorzowa Wielkopolskiego, jak ustalili z „Zeusem”. Następnie wspólnie udali się do Poznania i Zielonej Góry, po drodze, w Krośnie Odrzańskim ich pociąg okradli czerwonoarmiści. Pod tym pretekstem wyrobili fałszywe papiery – dla „małżeństwa Dubowskich”. 17 stycznia 1947 roku „Jachna” została aresztowana i przewieziona do Bydgoszczy. „Zeusa” zostawiono w domu z powodu gorączki. Wymknął się, unikając powtórnej wizyty UB.

 

„Jachnę” bito podczas przesłuchań, które trwały całymi dniami. Ciągnięto ją za włosy po podłodze, kopano po całym ciele (Ryszard Szwagierczak, Mieczysław Bengom). Podczas zeznań kazano jej klęczeć. „[…] Nie ma we mnie chęci odwetu czy zemsty. Uważam, że gdyby we mnie zdołali wpoić chęć zemsty, wówczas by wygrali, upodobniłabym się do nich.”. Od „Jachny” chciano wyciągnąć m.in. informację o miejscu ukrywania się „Zeusa”. Podczas śledztwa największą jej troską było, by nikogo nie wydać. „Mówiłam sobie wtedy: Przecież to nie będzie trwało do końca życia, tylko jakiś czas i się skończy. Jeżeli ja kogoś wydam, wyrzuty sumienia będę miała do końca życia. I tak sobie kalkulowałam, co się bardziej opłaca. Powtarzałam sobie: jeszcze wytrzymam, jeszcze wytrzymam”.

 

W Poznaniu „Zeus” uzyskał adres rodziców Janiny. Został aresztowany w kawiarni w Sopocie na skutek zdrady „Reginy” (Reginy Żylińskiej-Mordas), wcześniejszej oddanej łączniczki 5. Wileńskiej Brygady AK. To ona wydała „Inkę” i „Zagończyka”. Namawiała Dankę na współpracę z UB. Bezskutecznie. Teraz całymi dniami przesiadywała u rodziców „Jachny”, czyhając na jakąkolwiek wiadomość o niedawnych kolegach. Być może wówczas „złamało” ją brutalne śledztwo. Z czasem jednak została gorliwą współpracowniczką UB, czyniąc z tego sposób na doraźne korzyści.„[…] Rozłożyła całą organizację” – z bólem wspomina „Jachna”. „Zeusa”, po obietnicy współpracy, wypuszczono. Próbował Jance pomóc. Nie wywiązał się z obietnic danych UB. resztowano go więc w 1948 roku na trzy lata. W 1954 roku zatrzymano go po raz drugi – na rok. Pisał do „Jachny”, że czuje się winny, bo nie potrafił jej zapewnić bezpieczeństwa. Czuł się za nią odpowiedzialny.

 

Po aresztowaniu Janiny jej rodzice przenieśli się do Szczecina z powodu nękania przez UB. Wraz z nimi wyjechał „Zeus”. Rodzice byli obecni na jej procesie. 8 marca 1947 roku „Jachna” otrzymała dwukrotną karę śmierci. Po wyborze Bieruta na prezydenta wyrok zmniejszono do 15 lat. Rodzice walczyli o jej zwolnienie. Wielokrotnie, wbrew jej woli, prosili o łaskę. W 1948 roku rodziców aresztowano pod zarzutem przynależności do nielegalnej organizacji. Siedzieli przez siedem miesięcy. 

„Tak się o nich martwiłam” – wspomina córka. – „W więzieniu nie martwiło się o siebie, tylko o tych, co pozostali na wolności. Wiedziałam, że to, co ich spotyka, to z mojej winy. […] O sobie nie myślałam. Na to się zdecydowałam i z tym się pogodziłam”.

W więzieniu w Fordonie najgorsze były pierwsze miesiące. Karcer „to była cela w piwnicy, ciemna, tylko cement, żadnej pryczy, taboretu, nic. Drzwi otwierały się tylko raz, rano, i dawano kawę. Potem siedziało się cały czas w ciemnicy jak kret, na zimnym betonie. Minimalna kara to była doba. Najczęściej zamykano na czterdzieści osiem godzin”. Osoby z wysokimi wyrokami były izolowane w zimnej suterenie. Chorowały na zapalenie oskrzeli, płuc, stawów, odmrożenia. Praca, przy której czas szybciej płynął, była nagrodą. „Jachna” pracowała w hafciarni, robiła na drutach, skubała wełnę, wciągała po schodach taczki z gruzem, prała na tarze. W 1954 roku trafiła do Inowrocławia. Tam pracowała w kuchni. Wstawała przed świtem, wracała wyczerpana niemal nocą. Dostęp do książek był bardzo utrudniony. „Kiedy się dopadło do gazety, to czytało się ją w całości, łącznie ze spisem dyżurów aptek, tak bardzo byłyśmy spragnione słowa pisanego”. Widzenia były raz na miesiąc, na 15 minut; dwa listy w miesiącu i jedna paczka; listy można było trzymać przy sobie tylko trzy dni, potem trafiały do depozytu. Ziemniaki na sucho wydawano tylko w święta.

 

W więzieniu o zaostrzonym rygorze w Inowrocławiu spędziła dwa lata (1953–1955). Jedna z trzech dziewczyn w celi była donosicielką. Nigdy nie płakało się przy koleżankach, bo nastrój jednej wpływał na pozostałe. Najwyżej w nocy, w poduszkę. „Jachnie” bardzo pomagało jej podejście do życia. „Były dziewczyny, w tej grupie i ja, które starały się uśmiechem, żartem pokonać te straszne czasy. […] Były dziewczyny, które wpadały w depresję”. „Niektóre Panie były dużo starsze […], wykształcone. Organizowałyśmy sobie „tajne nauczanie”. Te, które znały języki, uczyły inne. […] Słówka zapisywało się na kostce mydła, zapamiętywało i pisało następne. […] Byłyśmy jak rodzina. […] Opiekowała się mną żona „Radosława”, Hanna Mazurkiewicz. […] Matkowała mi. […] Najtrwalsze przyjaźnie są z lat szkolnych i z lat trudnych. […] Te przyjaźnie to najcenniejsze, co dało mi więzienie. Przetrwały […]. Nie tracimy się z oczu”.
Na karę wieloletniego więzienia, a nawet śmierć, skazywano także ciężarne. Rodziły w więzieniu. Dziecko mogły mieć przy sobie tylko pół roku. Dobrze, gdy trafiało do rodziny; gdy jej brakło – do domu dziecka.

„Dla mnie najtrudniejsze momenty to […]: czas aresztowania rodziców, choroba taty i jego śmierć (lipiec 1955 roku)”. 

Matka powiedziała jej o tym dopiero na wiosnę 1956 roku. Mimo starań rodziny, nie przyznano przerwy w wyroku z powodu choroby nowotworowej ojca, jego pogrzebu czy pierwszej operacji matki; stało się tak dopiero przy drugiej. Był maj 1956 roku. „Odwilż” dotarła do więzień. „Jachnie” zmniejszono wyrok do 10 lat. Wyszła na półroczną przerwę. Miała 30 lat.

 

Odebrał ją kolega ze Święcian. Następnego dnia przyjechał „Zeus”. Pojechali do matki do Szczecina. Uczyła się chodzić – „Zeus” zabierał ją na spacery, żeby poprawiła kondycję. Przebadała się. Stwierdzono 35% ubytku zdrowia. Czuła się zagubiona. Życie zdawało się toczyć obok. Czuła się pusta. Brakowało jej jakiegoś ważnego celu. Dzięki pomocy adwokata Witolda Lisa-Olszewskiego, przedłużono jej przerwę w wykonywaniu kary o kolejne pół roku. W 1957 roku zawieszono karę na dwa lata. Mogła podjąć pracę i znalazła cel: nauczanie. „[…] Pamiętałam, jakie znaczenie ma nauczyciel dla późniejszego życia”. Lubiła „trudne” dzieciaki, a one to czuły – organizowała zajęcia, dawała uwagę. Było dużo biedy, zaniedbania. Jednocześnie studiowała w Studium Nauczycielskim, potem – w Wyższej Szkole Pedagogicznej (WSP) w Opolu. W 1961 roku urodziła syna Mariusza. Do chrztu trzymała go „Lala”. W 1963 roku Janina obroniła pracę magisterską - z Baczyńskiego. Następnie wykładała na WSP metodykę nauczania języka polskiego. Lat więzienia nie spisywała na straty. 

„My w więzieniu byłyśmy bardziej wolne niż społeczeństwo poza kratami, nam już nie groziło zamknięcie [śmiech]”.

Nie było w niej niczego, co Herbert nazywa „narcyzmem cierpiących”. Nie obnosiła się „z tym, co było dla niej ważne, co przeżywała”. Wolała przedstawiać fakty. „Kto nie przeżył, nie zrozumie.” Sierpień 1980 roku ją zaskoczył. Sądziła, jak Tadeusz Borowski: „Zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń”. W 2004 roku przejrzała swoje akta. „Chodziłam do IPN-u jak do pracy i siedziałam po osiem godzin. Wracałam kompletnie chora. […] czułam się tak, jakbym na nowo za kraty wróciła”.

 

O sobie mówiła, że jest z pokolenia, które unikało odświętnych słów. A jeśli już, to stojąc przed plutonem egzekucyjnym, jak „Zagończyk” i „Inka”, którzy umierali z okrzykiem „Niech żyje Polska!”.

 

Fascynuje.

 

Zapytana, czy mając 20 lat, nie myślała, by uciec od takiego losu, odpowiedziała z powagą, ale i spokojem: 

„Przysięgłam «być wierną Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego»”.

Pamiątki po Janinie „Jachnie” Wasiłojć-Smoleńskiej można obejrzeć na wystawie głównej MIIWŚ w sekcji 15.3.


 

Wykorzystane publikacje: 
Becla G., Chraniuk D., Tomecki Z., Jachna, Gdańsk 2016.
Kruk M., Wnuk E., „Nie było czasu na strach...”. Z Janiną Wasiłojć-Smoleńską rozmawiają Marzena Kruk i Edyta Wnuk, Szczecin 2009.
 

Tekst: Agnieszka Bacławska-Kornacka (Dział Wystaw)
 


 

ZOBACZ RÓWNIEŻ:

1. Rozmowa z Janiną „Jachną” Wasiłojć-Smoleńską

2. Komiks Jachna - fragment komiksu